W związku z epidemią ja mam więcej czasu na blogowanie, Wy zapewne na grzebanie po internecie. Mam zatem dla Was wskazówki, jak szukać informacji w internecie. Naturalnie mam tu na myśli przede wszystkim informacje dotyczące prawidłowego odżywiania, ale te wskazówki można też zastosować w szerszym kontekście – właściwie w odniesieniu do wszystkiego, co dotyczy zdrowia i medycyny.
W internecie każdy może pisać o wszystkim, a że tematyka zdrowia cieszy się ostatnio rosnącą popularnością, to stron, blogów i serwisów na ten temat jest zatrzęsienie. A z jakością merytoryczną publikowanych tam wpisów i artykułów bywa – oględnie mówiąc – różnie. Siedząc w temacie od wielu lat nie boję się zaryzykować stwierdzenia, że przytłaczająca większość to treści beznadziejnej jakości tworzone przez pseudo-specjalistuff, pasjonatów-amatorów, dziennikarzy mających wykształcenie w innym kierunku, szarlatanów, samozwańczych medyków, tzw. kołczów zdrowia czy trenerów żywienia, osób-które-znają-się-na-wszystkim i ludzi, którzy upatrzyli w tym obszarze świetną szansę na duży zarobek. No i można by jeszcze tak wymieniać, w końcu sporo Polaków hołduje zasadzie „nie znam się, ale się wypowiem”.
Tego typu zjawisko zostało zresztą opisane przez naukowców (amerykańskich, a jakże?) i zostało nazwane efektem Dunninga-Krugera (albo Krugera-Dunninga – na jedno wychodzi). Wstawiam Wam wykres obrazujący to zjawisko (mój ulubiony wykres!). Gdzie na tym wykresie zaznaczylibyśmy internetowych specjalistuff to sami na pewno wiecie ?. „Jak to, że JA nie zrobię bloga o tym, co jeść??? Potrzymaj mi piwo…”
Efekt Dunninga-Krugera
Z drugiej strony: pamiętacie Sokratesa i jego słynne „Wiem, że nic nie wiem”?
Po tym (przydługim) wstępie przejdźmy zatem do meritum, czyli jak szukać informacji w internecie? Czym się kierować, żeby z tego internetowego szamba wyłowić coś wartościowego (sorry za to porównanie, nie mogłam się powstrzymać… ?).
Przedstawiam Wam wskazówki opisane przez American Dietetic Association suto okraszone moim własnym komentarzem.
Co wziąć pod uwagę oceniając wiarygodność strony internetowej według American Dietetic Association? [1, 2]
- Czy strona jest wiarygodna, powiązana z godnymi zaufania źródłami lub badaczami?
- Czy strona internetowa wskazuje, kto jest wydawcą lub sponsorem?
- Czy wiadomo kto jest autorem artykułu lub jak został on zatwierdzony?
- Czy informacje są aktualne?
- Czy informacje zawierają odniesienia do wiarygodnych źródeł takich jak renomowane czasopisma?
- Czy informacje przedstawiają problem z różnych perspektyw?
- Czy informacje są wyważone i zawierają jakieś zastrzeżenia?
- Czy strona internetowa jest przeznaczona do sprzedaży produktów?
- Czy istnieją linki potwierdzające podane informacje lub pozwalające znaleźć więcej szczegółów?
1. Wiarygodność strony
Zgodnie z zasadą „od ogółu do szczegółu” oceńcie najpierw, co to w ogóle jest za strona. Jaka jest jej tematyka, z czym jest powiązana? Czy trafiliście na „Żywieniowego Pudelka” czy stronę Narodowego Centrum Edukacji Żywieniowej? Czy to blog osobisty czy duży portal internetowy? Czy jest to blog lub portal specjalistyczny czy raczej o wszystkim i o niczym?
2. Wydawcy, sponsorzy – kto „stoi” za stroną?
Warto pogrzebać za informacjami, kto za daną stroną „stoi”. Poszukajcie zakładki typu „O nas”, zajrzyjcie w „Kontakt”. Może być tak, że strona jest robiona na zlecenie np. jakiejś firmy albo przez organizacje związane z przemysłem spożywczym i ma na celu pokazać produkty danej firmy w korzystnym świetle. Albo może być to strona założona przez jakąś organizację typu – teraz zmyślam dla przykładu – Stowarzyszenie Przeciwników Szpinaku, która będzie przekonywać o tym, że szpinak to największe zło świata stworzone po to, żeby doprowadzić do zagłady ludzkiej rasy i zasiedlenia Ziemi przez zielone Szpinakołaki.
Inny przykład (tym razem całkowicie prawdziwy): istnieje sobie strona kampanii „Słodka równowaga”. Wygląda to jak kampania edukacyjna, pod którą podpisują się eksperci, na której potrzeby powstał fachowo wyglądający raport. Wszystko sprawia naprawdę rzetelne wrażenie. Natomiast dopiero gdy wejdziemy w zakładkę „Kontakt” okazuje się, że za całością stoi… Związek Producentów Cukru. W innych miejscach tej informacji nie ma – ani na stronie głównej, ani w stopce ani przy prezentowanych materiałach.
W przypadku blogów zazwyczaj jest tak, że autor bloga jest jednocześnie „wydawcą” i autorem wszystkich treści i artykułów. Ale przy większych portalach czy stronach internetowych pojedyncze wpisy tworzy wiele osób.
3. Strona-reklama
Kolejna kwestia – czy strona ma na celu sprzedać nam jakiś towar lub usługę? Sam fakt, że strona jest połączona ze sklepem internetowym albo zawiera link do jakiegoś sklepu nie jest wcale niczym „złym”, właściwie współcześnie to standard. Co innego, gdy jest to strona poświęcona jakiemuś produktowi, strona producenta, a tam artykuły o zdrowym odżywianiu, które jakimś „dziwnym trafem” ciągle uzasadniają kupienie danego produktu.
Na tego typu stronach możemy znaleźć również odniesienia do badań naukowych. No i niestety czasami bywa tak, że te badania robione są na zlecenie producentów, a ich wyniki zmanipulowane. Przykład: suplementy JuicePlus. Sprzedawcy tych suplementów przekonują, że stanowią one substytut dziennej porcji warzyw i owoców dostarczając nam tylko tego, co jest w nich najlepsze – witamin i antyoksydantów, a pozbawione są cukrów prostych. Czyli w skrócie: zalecane przez producenta 4 kapsułki odpowiadają 500 g warzyw i owoców. Tymczasem niezależne badania pokazały, że 1 kapsułka (1 g) to zamiennik… 10 g świeżych warzyw i owoców [3].
Jeżeli cała strona wygląda jak wielka reklama, pełna ochów i achów na temat danego produktu, szczególnie z kategorii suplementów czy cudownych preparatów odchudzających, to od razu powinna nam się w głowie zapalić wielka czerwona, migocząca lampka.
4. Autor artykułu
Przyglądając się bardziej szczegółowo artykułowi, który mamy przed oczami w pierwszej kolejności spójrzmy, kto go napisał. Czasami autora nie znajdziemy w ogóle – w takim przypadku na pewno powinna nam się w głowie włączyć syrena ostrzegawcza. Artykuł specjalistyczny napisany przez anonima? Fakt, że czasami osoby piszące artykuły za wynagrodzenie – także specjaliści – nie są pod nimi podpisywani. Ale wtedy wydawca tak naprawdę strzela sobie w stopę, bo artykuł traci na wiarygodności. Równie dobrze mógł go napisać profesor z renomowanej uczelni, jak i inżynier górnictwa.
Znacznie częściej jednak autor jest podany. Niejednokrotnie wraz z krótką informacją na swój temat. Jeżeli ma wykształcenie kierunkowe to na pewno będzie to tutaj wspomniane. Niestety wykształcenie to nie wszystko, można skończyć studia i głosić teorie niepoparte badaniami naukowymi. Zahaczam teraz o temat, który jest tematem-rzeką i gdybym chciała Wam to tutaj dokładnie opisać, to ten artykuł rozrósłby się do monstrualnej długości. Sporo w tej kwestii znajdziecie w moim wpisie: 10 oznak, że warto zmienić dietetyka.
W tym temacie ewentualnie może być też taka sytuacja, że nie mamy podanego autora tylko wiadomo, kto go zatwierdził. Z czymś tego typu można się spotkać na stronach jakichś dużych instytucji (dla przykładu to może być strona Światowej Organizacji Zdrowia), gdzie nie ma podpisanych autorów poszczególnych artykułów, ale wiadomo, że to jest wiarygodne źródło (czyli to, czego dotyczył punkt 1).
5. Źródła / bibliografia
Coś, na co osobiście zwracam bardzo dużą uwagę – na podstawie czego artykuł został napisany. Czy opiera się na źródłach naukowych? Czy to tylko widzimisię autora?
Oczywiście nie każdy artykuł musi się opierać na badaniach naukowych. Wpisy typu „5 sposobów, żeby ograniczyć cukier w diecie” czy „Podstawowe zasady zdrowego odżywiania” nie potrzebują mieć bibliografii. Autor będący specjalistą w swojej dziedzinie może coś takiego napisać zwyczajnie z własnej wiedzy i doświadczenia. A już tym bardziej artykuł w stylu „Moje ulubione sposoby na wykorzystywanie resztek” żadnej bibliografii mieć nie będą 😉.
Ale artykuł o właściwościach jakichś produktów, opisujący dokładnie jakiś składnik żywności, a już szczególnie zawierający konkretne dane liczbowe i powołujący się na wyniki badań, musi zawierać odniesienia do źródeł naukowych. Jednak czy sam fakt, że autor przytacza na końcu listę artykułów naukowych albo linki do baz takich artykułów wystarczy? Otóż nie. Niestety nie.
Istnieje zjawisko, któremu nadano jakże uroczą nazwę cherry picking (z ang. zbieranie wiśni). Wyobraźcie sobie, że włazicie na wiśniowe drzewo hojnie obsypane owocami. Co zrobicie? Zapewne będziecie zbierać wiśnie wybierając te największe, najbardziej dojrzałe, najsłodsze. Czyli wybieracie to, co się Wam najbardziej podoba. Tak samo można zrobić z badaniami naukowymi. Bo niestety, ale można znaleźć badania naukowe na wszystko. Różne grupy badaczy analizujące to samo zagadnienie mogą otrzymać różne wyniki. Więc chcąc coś udowodnić podpierając się badaniami, wystarczy wybrać te, których wyniki popierają naszą tezę. Dlatego wśród artykułów naukowych dużo większą wartość dowodów mają prace zbierające wyniki wielu pojedynczych badań – czyli metaanalizy oraz przeglądy systematyczne.
Kolejny problem to interpretacja wyników badań przez autora artykułu. Szczególnie jeżeli autor jest np. dziennikarzem i niekoniecznie się orientuje w zawiłościach badań naukowych. I tak dla przykładu w badaniach in vitro na komórkach nowotworowych poddanych działaniu ekstraktu z żurawiny obserwowano zmniejszenie ilości tych komórek. Po czym w mediach pojawia się artykuł: Żurawina ma działanie przeciwnowotworowe! Jedzmy żurawinę, bo żurawina ochroni nas przed zachorowaniem na raka! No nie, czekajcie, to nie jest takie proste… Przede wszystkim mamy tu badanie in vitro – czyli na szkiełku laboratoryjnym mamy komórki nowotworowe, które polewamy ekstraktem z żurawiny. Jak to się ma do żurawiny, którą zjemy, która musi zostać strawiona, związki z niej wchłonięte do krwi i z krwią transportowane po całym organizmie, a żeby dostać do jakichś tkanek jeszcze muszą pokonać różne bariery po drodze? Dołóżmy do tego fakt, że w badaniu wykorzystano ekstrakt – czyli związki w bardzo stężonej formie. Dlatego wyciąganie z takiego badania wniosku, że jedzenie żurawiny „zabija raka” jest delikatnie mówiąc naciągane.
Kolejny przykład, że samo w sobie zamieszczenie bibliografii na końcu artykułu nie świadczy o rzetelności artykułu: trafiłam kiedyś na artykuł, który mnie zainteresował i pojawiało się w nim sporo kontrowersyjnych w moim odczuciu informacji. Jako że autor podał na końcu źródła w formie linków do PubMedu, to w te linki weszłam, żeby sobie przejrzeć badania. Jakież było moje zdziwienie, kiedy czytałam tytuły tych badań i żadne kompletnie nie dotyczyło tematyki artykułu… Wiecie – coś w stylu artykuł jest o pomidorach, a w bibliografii artykuły o brukselce. Wspomniany przeze mnie PubMed to najbardziej znany zbiór wszystkich artykułów naukowych i ich streszczeń. Zalecenia ADA, które zainspirowały mnie do napisania tego artykułu też tam są, link to: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/16639825
W artykule, który Wam opisałam na końcu były tego typu linki i to jeszcze w formie „nieklikalnej” (żeby wejść w link trzeba go było skopiować do przeglądarki; od razu mniejsze prawdopodobieństwo, że komuś się będzie chciało), co dawało wrażenie, że autor faktycznie opiera się na badaniach naukowych. Jakże złudne wrażenie…
Inna anegdotka z życia wzięta a propos źródeł informacji tudzież ich braku: jednego z samozwańczych guru zdrowego odżywiania zapytałam kiedyś o podstawy naukowe publikowanych zaleceń. Odparł na to, że on wie, że tak jest i że wkrótce zostanie to dowiedzione w badaniach naukowych, a wtedy takim jak ja będzie łyso, że w niego nie wierzą… Po tym jak już pozbierałam szczękę z podłogi chciałam mu odpisać, że w nurcie Evidence Based Medicine opieramy się na aktualnych danych naukowych, a nie przyszłych, ale mnie zablokował (to było na Facebooku). Także ten tego… Można i tak.
6. Aktualność informacji
W ten sposób przeszliśmy gładko do kolejnej kwestii – czy prezentowane na danej stronie informacje są aktualne? Nauka o żywieniu jest dynamicznie rozwijającą się dziedziną, ciągle pojawiają się nowe doniesienia naukowe, nowe badania. W związku z tym zalecenia się zmieniają – weźmy na przykład nieszczęsne jajka, co do których zalecenia potrafiły się zmieniać o 180 stopni. Raz żeby ograniczać, bo cholesterol, potem, że jeść do woli, następnie znowu, żeby ograniczać do 10 tygodniowo, innym razem, że do 2 tygodniowo. Idzie oszaleć… Dla formalności: najnowsze zalecenia z 2019 roku znoszą limit jajek dla osób zdrowych, ale rekomendują ich ograniczenie do 7 tygodniowo u osób z cukrzycą typu 2 i zaburzeniami lipidowymi [4, 5]. Dlatego w artykułach dostępnych internecie znajdziecie cały przekrój jajecznych zaleceń w zależności, kiedy artykuł akurat powstał.
Tak samo z wieloma innymi kwestiami – artykuły sprzed paru lat mogą zawierać przestarzałe informacje. Z drugiej strony sporo zaleceń żywieniowych pozostaje stałych od bardzo długiego czasu. Dlatego niestety pojawia się taki problem, że osobom, które nie siedzą na bieżąco w temacie, może być bardzo trudno zdecydować, które zalecenia są aktualne. Warto wtedy porównać dane z różnych stron, a jeżeli jest to możliwe szukać na stronach instytucji zajmujących się daną tematyką.
7. Obiektywizm, pokazanie problemu z różnych stron
Czytając jakiś artykuł zwróćcie przy okazji uwagę, czy zawarte w nim informacje są wyważone, pokazują plusy i minusy, czy znajdują się w nim wskazówki, kiedy spożycie jakiegoś produktu jest niewskazane albo ostrzeżenia, że zbyt duże ilości mogą niebezpieczne itp.
Jeżeli artykuł opisuje coś w samych superlatywach, to warto być podejrzliwym. Nie tak dawno był ogromny boom na olej kokosowy. W internecie rozpisywano się jaki to cudowny produkt, jak pomaga na wszystko, jaki hiper-zdrowy i normalnie lek na wszystkie problemy. Nic tylko łyżeczką ze słoika wyjadać… Tymczasem wszystkie te peany na cześć oleju kokosowego to było zagranie czysto marketingowe. Z czasem zaczęło się na szczęście pojawiać coraz więcej krytycznych głosów, a moda na ten produkt wyraźnie się skończyła, ale osób, które nadal wierzą w jego zbawienne działanie, nie brakuje.
No i znowu. Znowu to zrobiłam. Napisałam tasiemca, chociaż wcale nie tak miało być. Myślałam, że ot, machnę sobie krótki artykulik. Ale nie da się napisać krótkiego artykuliku na rozległy temat. Nie da się upchnąć ogromu wskazówek w kilku zdaniach. Więc mam nadzieję, że mimo wszystko dobrnęliście do końca. A jeszcze większą mam nadzieję, że ten artykuł był dla Was wartościowy ?.
Krótko podsumowując manierą Mistrza Yody: Ślepo w to, co w Internetach piszą, nie wierzcie. Rzetelnej strony Mocy się trzymajcie i sprawdzonych informacji o odżywianiu poszukujcie! W końcu tu o Wasze zdrowie chodzi!
Niestety. pic.twitter.com/eE1ej7nHJX
— Łukasz Sakowski (totylkoteoria.pl) (@totylkoteoria) August 20, 2019
Źródła:
[1] Wansink B.: Position of the American Dietetic Association: Food and Nutrition Misinformation. Journal of the American Dietetic Association 2006, 106: 601-607. [2] red. Gawęcki J., Roszkowski W.: Żywienie człowieka a zdrowie publiczne. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2009. [3] https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/0308814695002235 [dostęp: 24.03.2020]. [4] https://www.heartfoundation.org.au/news/new-diet-recommendations-matter-to-your-heart [dostęp: 24.03.2020]. [5] https://www.heartfoundation.org.au/news/new-advice-from-the-heart-foundation-on-meat-dairy-and-eggs [dostęp: 24.03.2020].
Skomentuj